Sobotni wieczór, czas na zasłużony relaks po wyczerpującym tygodniu. Kanapa, ulubiony koktajl i jeden (dwa?) odcinek dobrego serialu. Najlepiej takiego, który ma maksimum 2-3 sezony, żeby nie nadrabiać za dużo zaległości. Trudny wybór? Niekoniecznie! Mam dla Was gotową ściągę z krótkimi serialami, które warto obejrzeć.
Pamiętacie jeden z ostatnich wpisów na blogu, ten o dobrym zarządzaniu swoim czasem? Mam nadzieję, że tak i że część (a może wszystkie?) moich wskazówek udało Wam się z sukcesem wcielić w życie. Odkąd, dzięki przemyślanej organizacji dnia, nauczyłam się czerpać z doby jak najwięcej i wykorzystywać ją do maksimum, zyskałam również więcej czasu na własne przyjemności. Jednym z nich są filmy, o czym wspominałam na blogu już niejednokrotnie. Dlatego dzisiaj przygotowałam dla Was listę dziesięciu krótkich seriali, które ogląda się jednym tchem. Ich zaletą jest to, że – za wyjątkiem dwóch tytułów – składają się jedynie z jednego lub dwóch sezonów.
Zacznijmy od początku. Serial – słowo, które dopiero kilka, może kilkanaście lat temu, zostało odczarowane i zaczęło kojarzyć się również z dobrymi produkcjami filmowymi na wysokim poziomie. Dobór cenionych aktorów, ciekawie napisany scenariusz, błyskotliwe dialogi i muzyka, która niejednokrotnie osiąga mistrzowski poziom, składają się na sukces i renesans gatunku, jakim jest serial. Przyznaję, że początkowo nie byłam zwolenniczką oglądania seriali, nie chciałam dać się „zniewolić” kolejnym odcinkom; z góry zakładałam również, że seriale nie dorastają „prawdziwym” filmom do pięt. Och, jakże się myliłam!
Wśród mnóstwa serialowych propozycji są prawdziwe perełki, które zasługują na uwagę. Poniższe zestawienie, to tytuły, na obejrzenie których – według mnie – warto znaleźć czas. Zostawiam Was z listą, życząc emocjonujących seansów!
„Sukcesja” (USA; 2 sezony po 10 odcinków)
Niekwestionowany zwycięzca w moim prywatnym rankingu seriali. Opowieść o zepsutej do szpiku kości, nieprzyzwoicie bogatej i wpływowej, amerykańskiej rodzinie Royów. Tu każdy walczy z każdym (o władzę, o pieniądze, o uwagę) – ojciec z dziećmi, brat z siostrą, mąż z żoną itd. Postaci, do bólu wyrachowane i zepsute, powinny budzić odrazę i antypatię, a jednak nie sposób nie czuć do nich choćby cienia sympatii i kibicować im w doprowadzaniu swoich nieczystych planów do końca. Jest cynicznie, jest wulgarnie, jest bezwzględnie, ale to w żadnym wypadku nie są zarzuty, a granica dobrego smaku, mimo wszystko, nie została przekroczona.
Na uwagę, oprócz scenariusza, zasługuje fenomenalna gra aktorów. Brian Cox w roli głowy rodziny i wcielające się w jego dzieci: Sarah Snook jako wyrachowana córka i siostra, Jeremy Strong jako „ten rozsądny”, Kieran Culkin grający najmłodszego i pozornie najmniej poważnego syna, a także Alan Ruck, najstarszy i najbardziej wycofany z całego rodzeństwa. Poza nimi, wspaniałe kreacje aktorskie stworzyli m.in.: Hiam Abbas w roli żony nestora rodu, Matthew Macfadyen, grający narzeczonego jego jedynej córki oraz Nicholas Braun w roli mało rozgarniętego (ale czy na pewno?) kuzyna rodziny. Bohaterowie są wyraziści, mają zupełnie inne charaktery, ale wszystkich ogląda się z największą przyjemnością.
„Sukcesja” to również serial o tym, że władza i wielkie pieniądze, nawet jeśli tylko podglądane na małym ekranie, to coś, co fascynuje i przeraża zarazem. Oglądaniu pierwszych odcinków towarzyszy pytanie „po co ja to oglądam?”, ale później jest jeszcze „gorzej” – grzęźnie się coraz bardziej, w jeszcze większy brud, i wcale nie chce się stamtąd uciekać. Pochłania bez reszty! Do tego ścieżka dźwiękowa i utwór otwierający każdy odcinek – majstersztyk. PS Chodzą słuchy, że trzeci sezon już tuż-tuż, a do obsady dołączą Adrien Brody i Alexander Skarsgård. Czy kogoś jeszcze trzeba namawiać?
„Młody papież” (1 sezon, 10 odcinków) i jego kontynuacja „Nowy papież” (1 sezon, 9 odcinków)
Mogłabym zacząć od jednego: Jude Law w roli głównej. Ale to tylko jeden z powodów, dla którego warto zainteresować się tym serialem. Na początku byłam do niego nastawiona dość sceptycznie, myśląc: „Historia o papieżu? Hmm. Może i jest ciekawa, ale co w tym może być odkrywczego?” Stop, nie idźcie tym tropem, bo ominie Was naprawdę świetny serial. Zaryzykuję stwierdzenie, że Jude Law stworzył w nim kreację życia. Jego postać jest inteligentna, przenikliwa, tajemnicza i przykuwa uwagę już od pierwszych sekund, czyli od czołówki, w której – w towarzystwie genialnych dźwięków – przemierza korytarze z lekkim półuśmiechem, puszczając oko do widzów.
Bohaterowie serialu to postaci z krwi i kości, obdarzone zarówno silnymi cechami charakteru, jak i słabościami, które nie są obce żadnemu z nas. „Młody papież”, to tylko pozornie opowieść o kościele i jego hierarchach. To przede wszystkim historia wielowymiarowa, z szeregiem odniesień do rozmaitych aspektów życia, niejednokrotnie dotykająca najciemniejszych zakamarków ludzkiej duszy. Nie brakuje w niej humoru, ale i uniwersalnej mądrości, którą można wyczytać między wierszami.
Zarówno pierwszy sezon, czyli „Młody papież”, jak i jego kontynuacja/ drugi sezon, noszący tytuł „Nowy papież”, zasługują na uwagę i uznanie. Choć druga część różni się klimatem od pierwszej (w moim odczuciu jest bardziej surowa w wyrazie), to obie prezentują najwyższej klasy aktorstwo, które zapewniają m.in. wspomniany Jude Law, ale także John Malkovich, Diane Keaton czy Silvio Orlando. Warto obejrzeć, daję słowo!
„Paragraf 22” (USA; 1 sezon, 6 odcinków)
Jako bezkrytyczna miłośniczka książki „Paragraf 22” Josepha Hellera, nie mogłam nie wspomnieć o tym tytule. Serial powstał na motywach wspomnianej powieści, nie jest jednak jej wiernym odwzorowaniem. Czy to plus, czy minus, nie jestem w stanie odpowiedzieć. Książka jest jedną z moich ulubionych, należących do tzw. książek życia (więcej o nich tutaj), dlatego oglądając serial, siłą rzeczy, nie uniknęłam dokonywania porównań. Teraz uważam, że to było zupełnie niepotrzebne i Was również zachęcam do tego, by podczas seansu nie wracać pamięcią do książki, wtedy bilans wyjdzie w pełni dodatni.
Podsumowując: „Paragraf 22” to bardzo dobrze skrojony miniserial, obfitujący zarówno w czarny humor, absurd, jak i dramat, będący dobrą satyrą (anty)wojenną. Do tego fantastyczni George Clooney i Hugh Laurie w obsadzie gwarantują wysoki poziom produkcji. Zdecydowanie polecam.
„Wataha” (Polska; 3 sezony po 6 odcinków)
Przepełnione tajemnicami Bieszczady, mężczyźni, przed którymi truchleją niedźwiedzie plus zawikłana zagadka kryminalna w tle. Do tego obsada, która jest kolejną mocną stroną tego serialu. Wystarczy wymienić m.in. Aleksandrę Popławską, Leszka Lichotę, Bartłomieja Topę, Piotra Żurawskiego, Andrzeja Zielińskiego czy Jacka Lenartowicza. „Wataha” to rasowy serial kryminalny, który ogląda się jednym tchem – trzyma w napięciu, a zwroty akcji przyprawiają o zawrót głowy. Obowiązkowa pozycja dla zwolenników prawdziwego, męskiego kina i surowej, bieszczadzkiej przyrody. Jeden z moich faworytów.
„Artyści” (Polska; 1 sezon, 8 odcinków)
Serial, którego premiera przeszła bez większego echa i na który trafiłam zupełnym przypadkiem. Szkoda, że było o nim tak cicho, bo to naprawdę bardzo dobra polska produkcja, po którą warto sięgnąć. Wyróżnia się właściwie wszystkim – rewelacyjną grą aktorską (m.in. Marcin Czarnik, Edward Linde-Lubaszenko, Ewa Dałkowska, Dorota Segda i Antonina Choroszy, chociaż ukłony należałoby skierować w stronę wszystkich aktorów), niesamowitym, teatralnym klimatem (i to nie tylko dlatego, że opowieść rozgrywa się w teatrze) i ciekawym, intrygującym scenariuszem. To prawdziwa perełka na rynku rodzimych seriali.
„Kruk. Szepty słychać po zmroku” (Polska; 1 sezon, 6 odcinków)
Kolejna, bardzo mocna, polska propozycja, tym razem kryminalno-psychologiczna. Serial jest ciężki, mroczny i duszny, przedstawiona historia przeraża, a wewnętrzne demony z przeszłości przypominają o sobie na każdym kroku. Na oklaski zasługuje zarówno wyśmienita gra aktorów (wszystkich, ale dla Michała Żurawskiego i Cezarego Łukaszewicza szczególne brawa), jak również mroczny klimat i złożone psychologicznie postaci. Po obejrzeniu ostatniego odcinka długo nie mogłam przestać o nim myśleć. Jeśli jeszcze go nie widzieliście, nie wahajcie się ani trochę, tym bardziej, że wielkimi krokami zbliża się premiera drugiego sezonu.
„Kalifat” (Szwecja; 1 sezon, 8 odcinków)
Niesamowity i niesamowicie smutny serial o trzech kobietach w muzułmańskim świecie, w którym znalazły się bezpośrednio lub pośrednio, w wyniku splotów różnych okoliczności. Szokuje, dziwi, oburza, zastanawia. Nie można oglądać go bez zadawania sobie pytań „dlaczego?”, „jak to możliwe?”. Po pierwszym odcinku chciałam zrezygnować, wydał mi się zbyt ciężki. Obejrzałam jednak cały sezon i nie żałuję ani trochę. Mocny tytuł, godny polecenia i poznania.
„Belfer” (Polska; 2 sezony, po 10 i 8 odcinków)
Dobrze skrojony polski serial z niewyjaśnioną zagadką kryminalną w środowisku szkolnym. Mamy tu całą galerię postaci: skrywający swoje tajemnice uczniowie, powiązani zaskakującymi zależnościami mieszkańcy małej miejscowości i on – nauczyciel (w tej roli Maciej Stuhr), który przyjechał z Warszawy, by objąć nową posadę na prowincji. Poza byciem belfrem, główny bohater postawił przed sobą inne zadanie: przerwać zmowę milczenia w miasteczku i rozwikłać zagadkę śmierci jednej z uczennic. Wszystko to w gąszczu licznych niewiadomych i niedopowiedzeń, budujących klimat serialu. Co z tego wyniknie? Nic więcej nie powiem. Zachęcam do obejrzenia, by zdążyć przed planowaną wkrótce premierą trzeciego sezonu.
„To wiem na pewno” (USA; 6 odcinków)
Kameralny miniserial, w którym Mark Ruffalo przeszedł samego siebie. Nie tylko w przenośni, ale też dosłownie, bo rewelacyjnie odegrał podwójną rolę – samego siebie i swojego brata bliźniaka. Jedna z tych historii, której poznawanie „boli” od środka, która wgniata w fotel i powoduje, że uśmiech rzednie, a cierpienie bohaterów jest niemalże naszym własnym. To niezwykle trudna, choć jednocześnie również piękna, opowieść o odpowiedzialności za drugiego człowieka, poświęceniu, miłości, oddaniu. Nie ogląda się go łatwo i przyjemnie, bo momentami przytłacza ogromem niepomyślnych splotów zdarzeń, ale zdecydowanie warto potowarzyszyć bohaterom w ich codziennej wędrówce. To wiem na pewno.
„Sherlock” (USA; 4 sezony po 3 odcinki)
Sherlocka Holmesa i Doktora Watsona przedstawiać nikomu nie trzeba. To postaci niemal kultowe, znane nie tylko wielbicielom powieści kryminalnych. Ta serialowa wersja jest jednak inna niż wszystkie filmy o tym duecie, które znaliśmy do tej pory, przenosi nas bowiem do czasów współczesnych. Benedict Cumberbatch fenomenalnie wcielił się w rolę ekstrawaganckiego detektywa Sherlocka Holmesa, a Martin Freeman wtóruje mu jako Doktor John Watson. W obsadzie aktorskiej nie ma słabych punktów, każda rola została odegrana perfekcyjnie, ale na szczególną uwagę zasługuje w moich oczach Andrew Scott, czyli serialowy Profesor Jim Moriarty. Jest nieprzewidywalny, nieco histeryczny i rozbrajająco bezwzględny – nie wzbudza ani krzty sympatii, ale swoją kreacją skradł mnie w całości.
Serial „Sherlock”, z duetem Holmes-Watson na czele, bezbłędnie zagranym przez panów Cumberbatch-Freeman, to propozycja dla każdego, kto gustuje w inteligentnych, niepozbawionych humoru zagadkach kryminalnych, z oryginalnymi indywidualistami w rolach głównych. To przy okazji dobry trening dla szarych komórek. Polecam!